Karsten Troyke: Nie miałaś zaplanowanej kariery, z przebojami, notowaniami na listach przebojów i nową płytą co roku…
Bettina Wegner: Nie, zdecydowanie nie! Po prostu w NRD nie mogłem nagrywać żadnych płyt, ani realizować żadnych nagrań radiowych, więc jeśli już jakaś płyta się ukazała, to trzeba było ją wywalczyć. Nawet jeśli poszłam do Amigi (NRD-owskiej wytwórnia plytowa wydajaca muzykę rozrywkową) i powiedziałam: to są tylko piosenki miłosne. To będzie płyta z piosenkami wyłącznie o miłości, to i tak się nie udawało, bo nie chodziło o piosenki, ale o mnie. A z dzisiejszego punktu widzenia nie ma znaczenia, kiedy nagrałam lub napisałam tę czy inną piosenkę, zwłaszcza, jeśli mam poczucie, że teraz mogłabym ją napisać ponownie. Nie przestałam pisać bez powodu, od dawna jestem przekanana, że powiedziałam już naprawdę wszystko.
KT: Po skazaniu Cię w 1968 roku za akcję protestacyjną przeciwko inwazji bratnich krajów w Pradze i po pobycie w więzieniu wydawało się, że zostałaś zrehabilitowana. Zdobyłaś wyksztłacenie wokalne w Studiu Sztuki Rozrywkowej i podróżowałeś pociągiem przez nasz kraj z gitarą w futerale w ręku.
BW: W pewnym momencie przestało chodzić o piosenki. Mogłam śpiewać piosenki pop i nosić minispódniczkę – to i tak by nie pomogło. Chodziło o osobę – w dodatku zawsze miałam niewłaściwych partnerów, takich jak Thomas Brasch i Klaus Schlesinger, którzy też byli na celowniku państwa. Nie podobała im się ta cała grupa ludzi. Mając w domu dwoje dzieci nie mogłam żyć z koncertów, choc posiadałam tzw. legitymację zawodową, która była potrzebna w NRD, żeby w ogóle otrzymać jakąkolwiek gażę.
KT: Mimo braku płyt, bez wystepów w telewizji i bez nagrań radiowych Twoje nazwisko zaczęło być znane. Wtedy podpisałaś petycję przeciwko ekspatriacji Wolfa Biermanna i weszłaś w coraz bardziej otwarty spór z państwem. To był 1983 rok. Jak wyglądało Twoje życie zawodowe do tego czasu? Wiem, że jeszcze przez jakiś czas mogłaś występować, najczęściej z innymi zaspołami, bez podawania Twojego nazwiska na afiszu. Ale informacje o tych koncertach i tak się rozchodziły i zaczęły gomadzić tłumy, nawet wtedy, kiedy odbywały się w kościołach…
BW: To był czas, kiedy mogłam występować tylko w kościołach. Bez tego wsparcia nie byłbym w stanie utrzymać rodziny. Sama nie wiem, jak rozchodziły się wiadomości, że gdzieś śpiewam. W NRD ta ustna reklama działała niezwykle dobrze. Prawdopodobnie organizator powiedział komuś, kto następnie powiedział komuś innemu, i tak dalej. Ale kiedyś, niestety, informacja ta dotarła także do osób, które uniemożliwiły naszwystęp.. Siedziałam w dość małej sali, a ludzie, publiczność, nie reagowali, nie robili min, nie klaskali, tylko przez cały czas lustrowali nas złymi spojrzeniami. To było straszne doświadczenie.
KT: Przeszłaś drogę od bycia piosenkarką na Wschodzie, której władza zabroniła występów, do gwiazdy na Zachodzie. Śpiewałaś z Joan Baez, później Konstantinem Weckerem, w berlińskiej Waldbühne i w innych wielkich salach, trasy koncertowe, telewizja, radio. Czy jak już znalazłaś się na Zachodzie pomyślałaś: fajnie, tutaj mogę wszystko?
BW: Nie. Na szczęście nigdy nie przyszło mi to do głowy. I czasami byłam zszokowana rozmiarami mojej popularnosci. Kiedy w tamtym czasie usiadłam gdzieś w kawiarni, mogłam być pewna, że ktoś podejdzie i zapyta: czy to pani? czy pani jest Bettiną Wegner? To było dla mnie jakoś zupełnie obce i wiedziałam: zawsze wiedziałam, że to nie będzie trwać wiecznie. I to był, myślę, mój parasol ochronny. Powiedziałam sobie: tak jest teraz, bo w tym momencie „jesteś na topie”. Miałaś szczęście, że udało ci się nagrać właściwą piosenkę we właściwym czasie – dziesięć lat wcześniej lub dziesięć lat później pewnie nie byłoby to możliwe. A te wszystkie wielkie wydarzenia i koncerty były… no cóż, cieszyłam się na nie, byłam podekscytowana, ale też bałam się ich, były mi jakoś obce, inne niż te w teatrze czy w lokalach, do których byłam przyzwyczajona, gdzie wzrokiem można ogarnąć całą publiczność. Wtedy jest się ze sobą razem. Ludzie nie są tak daleko i nie są tak liczni.
KT: Twój głos jest nadal piękny i silny, a Ty nadal lubisz śpiewać. Dlaczego pożegnałaś się z życiem koncertowym 10 lat temu?
BW: Zbiegły się trzy rzeczy, miałam poważne problemy ze zdrowiem, z kręgosłupem. Wszystko było dla mnie coraz bardziej męczące. Drugim powodem było to, że w 2008 roku zabrałam do siebie ojca i wiedziałem, że nie będę mogła pogodzić opieki nad nim i jeżdżenia w trasy koncertowe. A trzeci był taki, że ten zawód wydawał mi się coraz bardziej zajęciem sprzedajnym…
KT: Na koncertach, przed wykonaniem piosenki-życzenia zatytułowanej “Gdyby wszyscy ludzie na ziemi” często mówiłaś: “Wiem, że w moim życiu nie spełnią się już moje życzenia i marzenia…”. Czy masz na myśli przede wszystkim sytuację polityczną i lepszy, spokojny świat. Czy też masz przed oczyma jakiś wyidealizowany obraz przyszłości, podobny do tego, jaki mieli kiedyś nasi rodzice w odniesieniu do systemu komunistycznego?
BW: Nie. Już tego nie robię. Wręcz przeciwnie. Ale im jestem starsza i im dłużej mam czas, by patrzeć na ziemię i ludzi, którzy na niej żyją, moje życzenia stają się coraz skromniejsze. Jedyne życzenie, jakie mi pozostało, to żeby ludzie po prostu traktowali się jak ludzie. A nie tak jak teraz, kiedy jedna frakcja mówi o drugiej: to zwierzęta. To, co dzieje się obecnie w świecie, nie do końca pozwala na to, aby mieć jakieś wielkie nadzieje. Wystarczy ledwie na to, by tlił się się jeszcze jakiś okruch nadziei. Chciałabym więc tylko, żeby ludzie traktowali i postrzegali siebie jak istoty ludzkie. Nic więcej.
Lato, 2017.
Zródło: