Od wielu lat twórcy kina niemieckiego raczą nas obrazami odsyłającymi do trudnej historii ich kraju – czasów nazizmu, istnienia i upadku NRD oraz terroryzmu spod znaku Frakcji Czerwonej Armii. Wątki te są obecne także w filmach najnowszych, pokazywanych właśnie w Polsce: „Fabian albo świat schodzi na psy” Dominika Grafa, „Strzał z bliska” Franziski Stünkel i „Wolni albo martwi” Olivera Rihsa. Graf, który wziął na warsztat opublikowaną w 1931 r., potem zaś zakazaną przez nazistów powieść Ericha Kästnera pt. „Fabian”. Historia pewnego moralisty, opowiada wprawdzie o życiu w Republice Weimarskiej, ale bezbłędnie trafia nerw współczesności. Jego idealistyczny, nieprzystosowany bohater mierzy się z demonami (ówczesnej) niemieckiej obyczajowości, lecz im bardziej pragnie je zwalczyć, tym większemu paraliżowi ulega. Rozedrgany Berlin początku lat 30. przypomina dzisiejszą stolicę Niemiec, będącą – podobnie jak niegdyś – enklawą wszelkiego rodzaju wrażliwców, outsiderów, niebieskich ptaków. Film Grafa to – po pokazywanym u nas w ubiegłym roku „Berlinie Alexanderplatz” Burhana Qurbaniego – kolejna kongenialna, znakomicie uwspółcześniona adaptacja literatury niemieckiej okresu międzywojennego.
W „Strzale z bliska” poznajemy opartą luźno na faktach historię tajnego współpracownika Stasi, który z kata przemienia się w ofiarę. Kinowa wersja życia w NRD autorstwa Franziski Stünkel przywodzi na myśl oskarowe „Życie na podsłuchu” z 2006 r. Floriana Henckela von Donnersmarcka, nie tylko z uwagi na motyw wewnętrznej metamorfozy, ale także sposób obrazowania (dbałość scenograficzną i dominującą kolorystykę). Skądinąd obu filmom krytyka niemiecka zarzucała – poniekąd słusznie – propagowanie zachodnioniemieckiego spojrzenia na nieistniejące już państwo, jak również jego swoistą folkloryzację (w tym wypadku skoncentrowanie uwagi na reżimie). Z kolei Oliver Rihs opowiada w zrealizowanych w melodramatycznej manierze „Wolnych lub martwych” o epizodach z życia szwajcarskiego przestępcy, Waltera Stürma, którego losy wplata w historię ruchów wolnościowych i obywatelskich w Zurychu lat 80. Inną postacią filmową wzorowaną na prawdziwej osobie jest zakochana w Stürmie prawniczka Barbara Hug, silna kobieta i niestrudzona bojowniczka o prawa człowieka.
Dziś w kinie niemieckim głos ma jednak nie tylko historia. Na ekranie równie często gości współczesność wraz z jej rozmaitymi bolączkami: niesprawiedliwością społeczną, radykalizacją młodego pokolenia, dyskryminacją oraz poczuciem odtrącenia. Wszystkie te kwestie – w różnym natężeniu i konfiguracjach – pojawiają się w produkcjach: „Copilot” Anne Zohry Berrached, „Nasiona” Mii Maariel Meyer i „Wygnanie” Visara Moriny. Berrached, której wcześniejsze filmy – „Dwie matki” (2013) oraz „24 tygodnie” (2016) – również można było zobaczyć w Polsce, opowiada jak zwykle o napięciu między bliskością i obcością, tym co intymne i publiczne, a także tradycyjnie sytuuje w centrum wydarzeń postać kobiecą. W „Copilocie” jest nią początkująca niemiecka lekarka tureckiego pochodzenia, której mąż – Libańczyk nieakceptowany przez rodzinę bohaterki – przeżywa metamorfozę ideologiczną i wystawia ich związek na poważną próbę. Film jest poniekąd głosem w nieco przebrzmiałej już dyskusji o udziale żyjących w RFN muzułmanów w zamachach terrorystycznych z 11 września 2001 r. Aktualną problematykę porusza natomiast bez wątpienia Mia Maariel Meyer. Jej „Nasiona” to niemal paraboliczna opowieść o klęsce człowieka w obliczu skrajnej indywidualizacji i kapitalizacji życia, bezkompromisowo dekonstruująca dwa popularne mity: zamożnych i przedsiębiorczych Niemiec, w których respektuje się prawa jednostki oraz sielanki życia na prowincji. Los Rainera, który wraz z rodziną zostaje wyrzucony z mieszkania z powodu gentryfikacji, zmuszony do wzięcia kredytu na dom w innej okolicy, a następnie pod byle pretekstem pozbawiony pracy, staje się oskarżeniem wobec systemu fetyszyzującego zysk.
Nieprzystawalność do zbiorowości i jej reguł jest również centralnym wątkiem „Wygnania”. Tu punkt wyjścia jest wprawdzie nieco inny, gdyż bohater czuje się dyskryminowany z powodu swojego pochodzenia (podobnie jak sam reżyser nie jest Niemcem, lecz Kosowianinem), jednak efekt ukazanej na ekranie gry psychologicznej okazuje się podobny – poniżony, bezradny i odczuwający słabość mężczyzna wypowiada prywatną wojnę światu. Morina, który swobodnie żongluje konwencjami – jego talent reżyserski widać już w pochodzącym z 2015 r. i obsypanym nagrodami filmie „Babai” – funduje nam ponadto łamigłówkę: w gruncie rzeczy nie wiemy, czy to, czego doświadcza Xhafer jest realne, czy wyobrażone. Wygnanie wpisuje się tym samym w formułę thrillera psychologicznego, choć aspekt gatunkowy nie powinien przysłaniać innych inspiracji – estetyki tzw. szkoły berlińskiej, a przede wszystkim aktualnej i niezwykle istotnej kwestii społecznej – migracji i powodowanego nią transkulturowego charakteru RFN.
Bodaj najbardziej zaskakującym filmem w tegorocznym zestawieniu jest jednak wspomniane już Jedenaste: znaj sąsiada swego, reżyserski debiut aktora Daniela Brühla, który przy tej okazji nie tylko rozlicza się z własną karierą i wizerunkiem, ale także nienachalnie, aczkolwiek dobitnie wskazuje paradoksy życia w dzisiejszych Niemczech. Brühl i jego scenarzysta Daniel Kehlmann, jeden z najbardziej popularnych współczesnych pisarzy niemieckojęzycznych, opowiadają m.in. o niemiecko-niemieckich kontrowersjach, czyli sporach i nadal trudnych stosunkach między zachodnią częścią Republiki Federalnej (stare kraje związkowe) a częścią wschodnią (tereny byłej NRD), ludzkim zakłamaniu oraz życiu w bańce ekonomiczno-obyczajowej. Wkład Kehlmanna posiadającego wyczucie ekranowego słowa jest nie do przecenienia, chociaż Jedenaste… ujmuje nie tylko scenariuszem i dialogami, lecz także znakomitą inscenizacją oraz przyjemnym rytmem.
Rola berlińskiego celebryty, który wybiera się do Londynu na casting do hollywoodzkiego blockbustera o superbohaterach jest bodaj najlepszą w całej karierze Daniela Brühla obejmującej ponad 70 kreacji. W najnowszych produkcjach niemieckich można jednak podziwiać także innych aktorów młodego i średniego pokolenia. Lars Eidinger, Yella Haase, Marie Leuenberger, Saskia Rosendahl, Tom Schilling i Albrecht Schuch znakomicie ucieleśniają potrzebę buntu przeciwko otaczającej rzeczywistości, jak i poczucie wyobcowania, nieprzystosowania, bycia Innym – cechy, które odsyłają do całkiem realnej dziś niezgody na świat, współdzielonej przez przedstawicieli rozmaitych grup społecznych i generacji. Rozpięte pomiędzy Erosem i Tanatosem namiętności granych przez nich postaci zostają wyrażone najbardziej sugestywnie w „Fabianie” i „Wolnych albo martwych”. Główni bohaterowie tych filmów nie potrafią pływać, co zostaje eksplicytnie wyrażone w fabule. W obu przypadkach w ostatniej scenie wchodzą jednak do głębokiej wody, zaś skutek tej decyzji jest za każdym razem inny. Ten alegoryczny sposób ujęcia postaw życiowych Fabiana i Barbary można odnieść w zasadzie do wszystkich innych postaci. „Nauczcie się pływać!” – głosi hasło na plakatach rozwieszonych w całym Berlinie w filmie Dominika Grafa. Z obrazów świata i człowieka zawartych w filmach niemieckich wynika, że opanowanie sztuki pływania wcale nie jest łatwe. Chociaż nie niemożliwe.